Moda Art - wywiad
Miejsce z duszą i charakterem na krakowskiej Krowodrzy
Ani Muradyan to niezwykle ciepła i romantyczna kobieta. Podczas rozmowy częstuje mnie pomarańczową herbatą w malutkich ceramicznych czarkach wykonanych przez nią własnoręcznie. Bo właśnie ceramika i piękne kolorowe nieoczywiste stroje wyróżniają się w jej niewielkim sklepiku tuż przy ruchliwej al. Kijowskiej 50. Jeśli jeszcze nie masz strojów na lato zachęcam do odwiedzin i poszukania pakietu ubraniowego, który z pewnością już na Ciebie czeka. Cóż to takiego, dowiesz się z poniższej rozmowy.
Rozmawiała: Justyna Kozubska-Malec
Dlaczego zdecydowała się Pani na otwarcie sklepu Moda Art. i od jak dawna to miejsce działa?
Mija właśnie trzynasty rok od podjęcia decyzji o otwarciu butiku, a zarazem mojej pracowni ceramicznej. To był czysty przypadek, mój partner pracował niedaleko w atelier fotograficznym i pomyśleliśmy, że będziemy blisko siebie. Nasi znajomi bardzo się dziwili, bo okolica nie zachęcała do zakupów, nie było chodnika, a sama kamienica była bardzo odrapana i zaniedbana. Niemniej wystartowaliśmy w licytacji i udało mi się ten lokal wynająć, i tak małymi kroczkami zaczęliśmy działać.
Jak wyglądały początki działalności?
Wpierw było to miejsce dedykowany kobietom wrażliwym, z poczuciem estetyki i z oryginalnym spojrzeniem na ubrania. Sprowadzałam rzeczy ze Skandynawii, troszkę z Włoch i od polskich projektantów. To była moda w stylu etno, boho, która było mało znana w Polsce, a przez to niedoceniana. Klientki zastanawiały się czy w lnianej sukience wypada iść do kościoła czy teatru. To były trudne czasy, ale te materiały, które wtedy miałam, bardzo się klientkom podobały. Latem dominował len i jedwab, zaś zimą sprowadzałam kaszmiry i wełny. Panie je dotykały, mierzyły i powoli się do nich przekonywały. Wszystkie te materiały były pięknie wykończone i cieszyły oko żywymi kolorami. To były czasy, gdy w Krakowie zaczęły pojawiać się galerie handlowe i to one przyciągały uwagę osób, chcących się wyróżnić. Kupienie markowych ubrań z sieciówki sprawiało, że człowiek czuł się wyjątkowo, a zarazem był częścią większej społeczności. To była wtedy spora konkurencja dla mojego małego butiku.
Na szczęście udało się przetrwać i nadal działać. Jest Pani z pochodzenia Ormianką, dlaczego proponuje swoim klientkom odzież włoską i skandynawską, a nie z kraju z którego pochodzi?
Ormianie na co dzień chodzą ubrani jak Europejczycy, a to co nasze stroje wyróżnia, to etniczne dodatki zapożyczone od strojów narodowych, ludowych. Dlatego bardziej skupiłam się na biżuterii czy galanterii, niż samych ubraniach. Początkowo sprowadzałam torebki bardzo bogato tkane, takie gobelinowe na jedno ramię z ornamentami ormiańskimi, jednak trudno było je dopasować do ubrań, które miałam w swojej ofercie. Później przywoziłam bardzo ozdobne kolczyki, pierścionki czy srebrną biżuterię, które po części tworzyły coś na kształt galerii i przybliżały nieco moją rodzinną kulturę. Dostępne w sklepie ubrania wykonane z naturalnych materiałów stanowiły doskonałą bazę do eksperymentów z tymi dodatkami. Jednak dużo zmieniło się w 2013 roku kiedy to kupiłam piec do wypalania ceramiki. Od tego czasu ornamentyka ormiańskie pojawia się głównie na moich wyrobach ceramicznych.
W dwóch niewielkich pomieszczeniach znajdziemy nie tylko ubrania i korespondujące z nimi dodatki, ale i piękną ceramikę w postaci oryginalnych rzeźb, mis, talerzy czy wiszących obrazów. To wszystko Pani dzieła, tak?
Wszystko jest mojego autorstwa i w każdą z tych rzeczy włożyłam część siebie. Przed przyjazdem pieca miałam ich bardzo malutko i były to właściwie prace takie moje ukochane, których nie chciałam się pozbywać. One stanowiły bardziej ozdobę mojego sklepu. Początkowo sprowadzałam też prace moich ukochanych profesorów i profesorek z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych czy liceum plastycznego w Częstochowie, a także dzieła moich znajomych artystów. Starałam się wybierać różnorodne wzory, tak by każdy miał szanse pokazać swój nurt ceramiczny. To była taka idea, można powiedzieć, edukacyjna i eksperymentalna, by klientów zaznajamiać z tą bliską mojemu sercu sztuką. Skończyłam architekturę wnętrz w Krakowie, ale od zawsze jestem związana z gliną. Początkowo zajmowałam się tworzeniem rzeczy dedykowanych wnętrzom jak ceramiczne dekory, umywalki, lampy, obrazy czy ceramikę użytkową. Sklep Moda Art. to zatem nie tylko ubrania ale i moja pracownia ceramiczna.
Co lubi Pani najbardziej tworzyć z gliny?
Trudne pytanie, bo lubię różnorodność i nie mogłabym tworzyć stale tylko jednego wzoru. Szybko się nudzę, ale jestem też bardzo kreatywna, co przekłada się na to, że w ciągu godziny rozpoczynam różne prace. Lubię eksperymentować z rożnymi rodzajami gliny, łamię zasady odnośnie technologii ceramiki, ale to podejście mi się podoba. Nigdy nie robiłam rzeczy z raku i to jest moje ciche marzenie, by zapisać się na jakiś warsztat i popracować z żywym ogniem. Cały czas się rozwijam i czegoś nowego się uczę.
Woli Pani bardziej spektakularne rzeźby czy bardziej skromne, indywidualne kształty?
Lubię wyzwania, co roku daję sobie przestrzeń do wyrażenia tego co mam w sobie. Lubię wystawy, bo na nich mogę zaprezentować wyroby nieoczywiste, które często są odniesieniem do mojego dzieciństwa w Armenii czy przeżyć jakie doznałam. Te twory raczej się nie sprzedają, ale cieszą oko i skupiają uwagę. Tworze je dla siebie, dla mojej wewnętrznej potrzeby, ale też po to by pokazać różnorodność i piękno Armenii, o której mimo XXI wieku ludzie bardzo mało wiedzą.
Stawiam przede wszystkim na jakość ubrań i oryginalne dodatki. I zasadę: mniej, znaczy więcej. Zawsze staram się przekonywać do postawienia na jedną oryginalną rzecz, która wzmocni wizerunek niż na kilka mniejszych dodatków, które niekoniecznie ze sobą korespondują. Przecież nie chodzi o to by wszędzie wszystko wisiało, ale o to by osoba wyglądała pięknie i czuła się kobieco.
Co oznacza dla Pani czuć się wyjątkowo i ubierać się oryginalnie?
Każda kobieta jest wyjątkowa, natomiast ja staram się być oryginalna w każdej dziedzinie. Często spotykam się z pytaniami moich pań, jak ubrać się na jakąś imprezę czy wydarzenie i czuć się przy tym wyjątkowo. Stawiam przede wszystkim na jakość ubrań i oryginalne dodatki. I zasadę: mniej, znaczy więcej. Zawsze staram się przekonywać do postawienia na jedną oryginalną rzecz, która wzmocni wizerunek niż na kilka mniejszych dodatków, które niekoniecznie ze sobą korespondują. Przecież nie chodzi o to by wszędzie wszystko wisiało, ale o to by osoba wyglądała pięknie i czuła się kobieco. W Moda Art. moje klientki otrzymują od razu pełen pakiet, czyli ubranie i dobrany doń dodatek czy to w postaci kolczyków czy na przykład ceramicznego naszyjnika. Plus moją fachową pomoc, która pozwala dobrać taki komplet, który najlepiej pasuje do charakteru kobiety.
Jakie dodatki lubi Pani najbardziej?
To zależy od pory roku, ale też nastroju. Na pewno jest to rzecz, w której się muszę zakochać. Jeśli chodzi o ubrania to zawsze je dotykam sprawdzając materiał, patrzę na połączenia kolorystyczne i szwy. Moje klientki często żartują, że mam tyle rzeczy w sklepie i mam w czym wybierać, ale wbrew pozorom to nie takie oczywiste, bo jestem bardzo wybredną osobą. Żeby coś znalazło się w mojej szafie, musi spełnić moje kryteria. Jestem bardzo wyczulona na piękno i mam swoją wrażliwość, którą staram się dzielić z moimi paniami. Mam klientki, które lubią oglądać i dotykać len, ale go nie kupują, bo jest dla nich zbyt pomięty. Osobiście uważam, że właśnie jego struktura i te zagięcia są bardzo fajne i odpowiadają naszemu ciału, które przecież nie wszędzie jest gładkie. Nigdy jednak nie narzucam klientom swoich stylizacji, zawsze staram się wysłuchać potrzeb danego człowieka i coś doń dopasować. Nie mam osób z ulicy, tylko są to raczej stali klienci, których wybory już troszeczkę znam i wiem co już ode mnie mają. Tym klientkom zawsze przygotowuję pakiet na nowy rok, na nowy sezon pod postacią zestawów. Przypadkowa bluzka czy spódnica częściej będzie wisieć w szafie niż będzie noszona, bo do niczego nam nie pasuje. Lepiej nauczyć się kompozycji i wybierać takie ciuszki, które będziemy nosić i będą nam sprawiać przyjemność.
Mam klientki, które lubią oglądać i dotykać len, ale go nie kupują, bo jest dla nich zbyt pomięty. Osobiście uważam, że właśnie jego struktura i te zagięcia są bardzo fajne i odpowiadają naszemu ciału, które przecież nie wszędzie jest gładkie. Nigdy jednak nie narzucam klientom swoich stylizacji, zawsze staram się wysłuchać potrzeb danego człowieka i coś doń dopasować.
Jakieś marzenia na drugą połowę roku?
Chciałabym w tym roku zorganizować wystawę dedykowaną Armenii, która ciągle jest narażona na wojenne działania. Jestem dosyć ruchliwa i siedzenie w jednym miejscu nie leży w mojej naturze. Wciąż wspominam wydarzenie sprzed kilku lat, które współorganizowałam wraz z Zespołem Państwowych Szkół Plastycznych w Kielcach. Były to warsztaty ceramiczne z młodzieżą, podczas których powstały przepiękne owoce granatu. Granat to symbol Armenii, ale i miłości, a był to czas początku wojny na Ukrainie, zatem przekaz był prosty, by zapanował pokój na świecie. To było bardzo medialne wydarzenie, które przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wernisażowi towarzyszyła ormiańska muzyka i poczęstunek podczas którego można było spróbować ormiańskich pyszności. Prace nie zostały zapomniane i do dziś cieszą oko latem, gdyż zdobią szkolne drzewko. To spotkanie i warsztaty było czymś lepszym od tradycyjnej wystawy, bo wymagały dużego zaangażowania w działaniu, a nie tylko patrzenia na dzieła sztuki. A takie uczucia są bardzo fajne i bliskie mojemu sercu. Kiedyś organizowałam różnego typu spotkania dla kobiet czy dzieci w ogrodach, lasach i w innych przestrzeniach i one dostarczały mi wiele radości. Teraz jest ich znacznie mniej, ale nie odeszłam od tej idei zupełnie i być może wkrótce coś podobnego zorganizuję.
Zatem do zobaczenia w plenerze lub w sklepie przy al. Kijowskiej. Dziękuję za rozmowę.