Pani Lidia od warzyw - pl. Nowowiejski - budka nr 11
Jarzynowa pani Prezes
Od ponad trzydziestu lat zarządza placem Nowowiejskim przy ul. Lea, prowadząc przy tym budkę z warzywami i owocami. Prócz jarzyn kupowanych co dzień na giełdzie, oferuje też te z własnej uprawy jak sałaty, dynie czy pięknie pachnące zioła. Mowa o Pani Lidii, z budki nr 11, która zawsze z uśmiechem i pomocną dłonią czeka na klientów, oferując całą gamę smacznych produktów. Czas poznać jej historię…
Rozmawiała: Justyna Kozubska-Malec
Jest Pani obecna na pl. Nowowiejskim od 1989 roku. Skąd pojawił się pomysł by sprzedawać jarzyny i owoce w Dzielnicy V?
Tuż po studiach pracowałam w szkole, ale to były bardzo biedne czasy i z tej pracy trudno było się utrzymać. Miałam starszego brata, który w handlu pracował już od pewnego czasu i on zaproponował mi pracę jako pracownik na stoisku na Starym Kleparzu. To był 1985 rok. Pracowałam tam trzy-cztery lata, ale chciałam mieć coś swojego i wtedy pojawiła się okazja kupna straganu na naszym targu. Brat pomógł mi finansowo i tak od 33 lat jestem tutaj. Zaczynałam od kwiatów. Codziennie jeździłam na giełdę kwiatową i uczyłam się robić bukiety i wiązanki. Sprzedawałam je długo, bo wszystko było uwarunkowane sytuacją ekonomiczną. Wtedy ludzie mieli nadmiar pieniędzy, ale nie mieli na co ich wydać, więc kupowali kwiaty, flaszkę i szli w gości. Potem wszystko się odmieniło i musiałam się przebranżowić. Zdecydowałam, że będę handlować jarzynami i owocami, bo to były najprostsze produkty na które był popyt. I już tak zostało.
Czy od zawsze jest Pani w budce nr 11?
Jak zaczynałam, nie było budek tylko stragany pod parasolami. Ja zrobiłam sobie taki solidniejszy, ale zawsze stałam w tym miejscu. Budki powstały dopiero na przełomie 1993 i 1994 roku gdy plac był modernizowany. Jednak stoisko zrobiłam na zewnątrz, by produkty lepiej się prezentowały i przyciągały klientów.
Jak wygląda Pani dzień?
Dawniej wyglądał bardziej intensywnie, bo sama jeździłam z mężem po towar na giełdę na Rybitwach. Wtedy musiałam wstawać o trzeciej rano. Teraz te prace przejęła córka i robi to sama, więc mam ten komfort, że mogę pospać o dwie godziny dłużej i wstać dopiero o piątej rano. Na placu jestem około wpół do siódmej i zaczynam rozkładać towar. Przez te lata nabyłam takiej wprawy, że idzie mi to bardzo sprawnie. Sprzedaż zaczyna się od siódmej rano i trwa do siedemnastej. Ludzie przychodzą, rozmawiają i kupują to na co im przyjdzie ochota. Staram się im pomóc w doborze towarów i dobrze wszystko zapakować, by nic się nie uszkodziło. Pod koniec dnia wszystko ściągam do budki i jadę do domu. Ot praca jak każda inna.
W ofercie ma Pani też warzywa z własnej uprawy. Jak duże ma Pani gospodarstwo i co na nim Pani uprawia?
To nie jest moje gospodarstwo tylko mojego męża. Po tym jak przeszedł na emeryturę i przeprowadził się na wieś do domu po rodzicach, kontynuuje prace gospodarcze po nich. Gospodarstwo ma wszelkiego rodzaju sprzęty, więc niewykorzystywanie ich byłoby nierozsądne. Ja uwielbiam robić w polu, sprawia mi to ogromną przyjemność i daje wytchnienie od codziennej pracy. Intensywnie więc sadzę różne nowinki jak dynie, sałatki czy kapustki oraz wszelkiego rodzaju zioła. Rosną one pięknie, bo nie używamy żadnych sztucznych nawozów tylko naturalny nawóz pochodzący od kur. Dzięki niemu warzywa stają się mięciutkie, a i ten smak jest zupełnie inny.
Prócz sprzedaży na placu jest Pani też w zarządzie placu, jakie obowiązki na Pani ciążą?
Jestem członkiem zarządu, a piastuję miejsce prezesa. Jestem nim praktycznie od początku istnienia spółki, czyli od 1992 roku. Do moich obowiązków należy zarządzanie placem, reprezentowanie wspólników przed Urzędem Miasta i Prezydentem, pilnuję porządku, ściągam opłaty, płace rachunki czy podatki od nieruchomości. Jest trochę tych obowiązków, ale lubię to robić, choć martwi mnie, że nie ma komu przekazać tej funkcji. Wielu wspólników-udziałowców wydzierżawiło swoje budki i mało nas zostało w zarządzie. Marzy mi się, by pojawił się jakiś młody duch, z pomysłem na ten plac, któremu z czystym sercem powierzyłabym funkcję prezesa.
Dziękuję za rozmowę.
fot. JKM